środa, 24 kwietnia 2019

Jedno jest pewne....

...wiele w życiu z mężem przeszliśmy...
Każda sytuacja była dla nas ogromną próbą,próbą dla naszej rodziny, próbą dla naszego związku.
2016 rok obfitował w zmiany... Najpierw ja zbuntowałam się na swoją szefową i powiedziałam dość... No i tak poszłam na zwolnienie, później zwolniłam się z pracy i podjęłam kolejną. We wrześniu mój tata kończył 60 lat. Pamiętam że bardzo mi drinki smakowały jak nigdy ale jak wróciliśmy z imprezki powiedziałam do męża że okresu nie miałam ciekawe czy z nerwów nie zaginął ale dla świętego spokoju zrobiłam test. Jakież było moje zdziwienie gdy zobaczyłam 2 kreski... Bardzo dobrze się stało bo przecież nigdy nie było dobrego momentu na drugie dziecko. Wizyta u lekarza, wszystko ok, serduszko bije jak dzwon. Szybko z mężem podjęliśmy decyzję że szuka pracy za granicą i wyjeżdża za granicę. Wyjechał 13 listopada a ja 14 miałam wizytę u lekarza. Poszłam spokojna jak nigdy. Przecież co może być nie tak. Lekarz dość długo się przyglądał i powiedział w końcu to czego matka nie chce usłyszeć nigdy :"Pani dziecko nie żyje, nie ma co płakać". Kolejne godziny to jakiś jeden wielki koszmar... Kolejne usg w szpitalu potwierdzające śmierć naszego maluszka.... Szpital, brak empatii wśród lekarzy... Za każdym razem zastanawiam się jakim trzeba być skur**synem żeby mówić :" nie ma co ryczeć, dobrze że teraz, nie chciałbym mieć chorego wnuka" i to wszystko słowa lekarzy... Poronienie, łyżeczkowanie, powrót do rzeczywistości... No i wieczne pytanie dlaczego? No nic trzeba było jakoś się po tym wszystkim podnieść.... Jedyne co nam zostało po maluszku to pierwsze usg, karta ciąży i wypis ze szpitala.... Na szczęście później było już tylko lepiej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarze i zapraszam ponownie :)